Jak nie obserwować ptaków na klifach
Pewnego dnia na Korfu poszedłem z psami na długi spacer na północną stronę wyspy. W południe, spocony i zmęczony, odpoczywałem na krawędzi wysokiego skalistego urwiska, które opadało pionowo wprost do niebieskiego morza. Psy i ja, leżąc w cieniu krzewów mirtu i drzewa oliwkowego, jedliśmy obiad. Potem psy zasnęły, ja też zapadłem w drzemkę, lecz nagle poczułem coś i gwałtownie się przebudziłem. Wielki cień przeleciał ponad moją głową i usłyszałem głośny świst skrzydeł. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem wielkiego ptaka, szybującego w dół urwiska. Bardzo podniecony, gdyż myślałem, że to mógł być orzeł przedni, podczołgałem się ostrożnie do krawędzi klifu i spojrzałem w dół. Nie był to orzeł, lecz coś bardziej nieoczekiwanego. Ogromny sęp kasztanowaty siedział na półce skalnej ok. 12 m pode mną, karmiąc dwa tłuste, puchate pisklęta. Byłem tak podniecony, że prawie spadłem z urwiska. W pierwszym odruchu chciałem zabrać pisklęta do domu, lecz przypomniałem sobie prawo bezdusznie ustanowione przez moją rodzinę: żadnych nowych zwierząt. Nasz dom już był przepełniony różnymi stworzeniami, od koników morskich i ropuch po dudki i puchacze. Domownicy nigdy nie pozwoliliby na hodowanie dwu sępów, nawet gdybym starał się przekonać matkę, że pomogą w pozbywaniu się odpadków z kuchni. Dlatego pragnąłem przynajmniej obejrzeć je z bliska i sfotografować.
Kiedy samica odleciała, poczołgałem się wzdłuż urwiska, szukając drogi na dół do gniazda. Nie mogłem znaleźć dogodnego zejścia, ale dostrzegłem dostatecznie szeroką półkę skalną, która biegła po stoku, lekko wznosząc się, aż do wysokości ok. 6 m od krawędzi.
Pomyślałem, że mając linę, mógłbym opuścić się po niej, i podejść do gniazda z pisklętami. Jednak doszedłem do wniosku, że robienie tego samotnie byłoby głupie i ryzykowne. Zaplanowałem następną wyprawę na urwisko i postanowiłem zabrać swego przyjaciela, młodego rybaka imieniem Taki. Kiedy wyjaśniłem, czego od niego oczekuję, odmówił twierdząc, że gdybym spadł, moja matka nigdy by mu nie wybaczyła. Jednakże po dłuższym sporze zgodził się na udzielenie mi pomocy.
Obecnie uważam, że druga wycieczka na klif była bardzo głupim i niebezpiecznym przedsięwzięciem. Żaden z nas nie miał najmniejszego doświadczenia we wspinaczce, liny były zwykłymi sznurkami do przywiązywania osłów, a w dodatku miałem lęk wysokości. Taki postanowił, że użyjemy dwu lin: jedną obwiązałem wokół pasa, po drugiej zjeżdżałem w dół. Teraz wiem, że w razie upadku lina w pasie prawdopodobnie zamiast ocalić mi życie, prawdopodobnie przecięłaby mnie w pół. Przywiązaliśmy liny do rosnącej w pobliżu oliwki, nabrałem powietrza, zamknąłem oczy i przeszedłem przez krawędź urwiska.
Ku mojemu zdziwieniu, zejście w dół było łatwiejsze, niż się spodziewałem. W ciągu minuty stałem na półce. Odwracając oczy od okropnej przepaści, poszedłem wzdłuż ściany i dotarłem do gniazda. Ujrzałem dwa pisklęta, które powitały moje najście raczej z zainteresowaniem, niż z przestrachem. Wiedziałem, że muszę działać szybko, jeśli nie chcę by dorosłe sępy przyłapały mnie na skalnej półce. Zrobiłem kilka fotografii piskląt i szybko zebrałem trochę interesujących okazów leżących wokół gniazda. Były to: czaszka psa, różne kości, rozłupana skorupa żółwia i część szkieletu dużej ryby. Po zapakowaniu tego wszystkiego do torby wróciłem do liny i pracowicie wspiąłem się na krawędź klifu; dotarłem tam spocony, lecz triumfujący. Na drugi dzień Taki opowiedział mi, co się zdarzyło, kiedy wrócił do domu. Przywiązał swojego osła jedną z lin użytych na urwisku. Kiedy osioł lekko szarpnął, pękła jak bawełniana nić. Szok, jaki przeżyłem nauczył mnie nigdy więcej nie robić tak niemądrych rzeczy, nawet dla zdobycia fotografii najbardziej interesującego ptaka żyjącego na urwiskach.