O mnie

Ciekawość świata jest przyrodzoną cechą każdego żywego stworzenia. Aby się o tym przekonać, wystarczy poobserwować przez chwilę niemowlę lub jakiekolwiek młode zwierzę. Bada ono swoje otoczenie i uczy się go za pomocą wszystkich zmysłów: wzroku, słuchu, smaku, węchu i dotyku. Już od chwili narodzin wszyscy jesteśmy badaczami skomplikowanego i fascynującego świata. W niektórych ludziach ciekawość ta słabnie z wiekiem lub wskutek nadmiaru codziennych obowiązków. Wielu z nas jednak rozwija swe zainteresowanie przyrodą przez całe życie.

Jak sięgam pamięcią, zawsze intrygowały mnie i fascynowały wszystkie sprawy dotyczące świata żywych istot, w szczególności zaś innych zwierząt, zamieszkujących moje otoczenie. Jedno z moich najwcześniejszych wspomnień związane jest z pewnym spacerem górską ścieżką, w towarzystwie piastunki. Miałem wówczas dwa lata i mieszkałem w Indiach. Było po deszczu i ziemia mocno pachniała. Na zakręcie niania spotkała dwoje znajomych: mężczyznę i kobietę. Kobieta ubrana była w amarantowe sari i na tle zieleni przydrożnych roślin wyglądała jak olbrzymia orchidea. Wkrótce znudziło mnie przysłuchiwanie się rozmowie dorosłych i powędrowałem w kierunku pobliskiego rowu, gdzie z zachwytem odkryłem dwa olbrzymie, zgniłozielone nagie ślimaki, które wyszły po deszczu ze swych kryjówek. Pełzły powoli wzdłuż rowu, zostawiając za sobą lśniące nitki śluzu. Pochylony nad nimi, podziwiałem, jak pięknie się poruszały, mimo że nie miały przecież żadnych odnóży. Obserwowałem je urzeczony, dopóki nie przyszła moja piastunka i zobaczywszy, co robię, nie odciągnęła mnie od ślimaków, mówiąc, że nie powinienem oglądać takiego paskudztwa. Dla mnie były one jednak nie tylko fascynujące, ale i na swój sposób nie mniej piękne, niż ubrana w amarantowe sari kobieta.

Przez całe życie, w ciągu którego widziałem mnóstwo najróżniejszych zwierząt, zawsze dziwiło mnie, że są ludzie, którzy na widok niektórych istot wykrzykują: „czyż to nie wstrętne?” albo: „okropność!”. Myślę, że prawdziwy przyrodnik musi być obiektywny: żadne stworzenie nie jest okropne ani obrzydliwe. Każde stanowi cząstkę przyrody i choć niekoniecznie trzeba brać do łóżka grzechotnika lub pokrzywę, a nawet można się zdenerwować, kiedy olbrzymie ślimaki wdzierają się do namiotu i pożerają  nam jedzenie (zdarzyło mi się to podczas jednej z wypraw), należy jednak pamiętać, że wszystkie te istoty mają takie samo prawo do istnienia, jak my.

Kiedy miałem pięć czy sześć lat, następnym etapem w mojej karierze przyrodnika było zbieranie stonóg oraz biedronek, które umieszczałem w pudełkach od zapałek. Kiedy wraz z rodzicami i rodzeństwem przeniosłem się na grecką wyspę Korfu, moje zainteresowania przyrodnicze rozkwitły na dobre. Odkrywając wspaniałą przyrodę wyspy, nie tylko zbierałem skazy motyli i chrząszczy, ale również przetrzymywałem je w domu, aby przyjrzeć się ich zachowaniu. W moim pokoju lub w ogrodzie zawsze mieszkało mnóstwo różnych stworzeń: skorpiony, puchacze, pławikoniki czy żółwie. Później miałem szczęście być uczniem i przyjacielem doktora Teodora Stefanidesa, którego rozległa, niemal encyklopedyczna wiedza o przyrodzie jest naprawdę imponująca. To właśnie on, kiedy miałem osiem lat, wyposażył mnie w pierwszy „profesjonalny” sprzęt — kieszonkowy mikroskop. Tym samym otworzył przede mną drogę w nieznane mi dotąd rejony. Wkrótce odkryłem, że zwykłe stawy i kanały są pełne maleńkich istot, a każda kałuża wprost tętni życiem.

Kiedy dorosłem, zostałem zawodowym łowcą zwierząt dla ogrodów zoologicznych i podróżowałem do tak odległych miejsc, jak np. Patagonia, Kamerun, Gujana i Malezja. Przez te wszystkie lata miałem szczęście oglądać wiele wspaniałości przyrody. Pamiętam, jak leżałem sobie kiedyś na plaży, otoczony przez olbrzymie słonie morskie o pomarszczonej skórze. Niektóre z nich głośno chrapały, inne zaś — gdy zbytnio się do nich zbliżałem, unosiły wysoko swe cielska, obsypując mnie gradem kamyków i strasząc otwartymi paszczami, z których wydobywały się groźne porykiwania. W tropikalnych lasach Ameryki Południowej łowiłem długie na półtora metra węgorze elektryczne, zdolne porazić wytwarzanym przez siebie prądem ofiarę tej samej, co one wielkości. W górskim lesie Kostaryki obserwowałem przepiękny lot kwezala, którego metrowej długości złotozielony ogon lśnił na tle nieba jak połyskliwa wstęga. W innej znów części świata spędziłem niezwykle podniecające i cokolwiek niebezpieczne pół godziny, próbując schwytać czarną mambę, jednego z najbardziej jadowitych afrykańskich węży, która wymknęła się nocą z klatki. Miałem przyjemność zaznajomić się i zaprzyjaźnić z dziobakiem, stworzeniem, które wygląda zupełnie jak Kaczor Donald ubrany w futro. Mimo to nie mniejszą radość sprawia mi przyglądanie się wróblom, buszującym wśród żywopłotu za oknem mojej kuchni.

Każdy przyrodnik może uważać się za szczęściarza z co najmniej dwóch powodów: po pierwsze — umie cieszyć się otaczającym go światem, a jego życie jest dzięki temu o wiele bogatsze niż życie ludzi, których natura nie interesuje. Po drugie zaś, przyrodnik może uprawiać swoje hobby dosłownie wszędzie. Obserwacja istot, walczących o przetrwanie w samym środku wielkiego miasta, jest równie fascynująca, co wędrówka przez tętniącą życiem tropikalną dżunglę. Prawdziwy przyrodnik z jednakowym zainteresowaniem przygląda się stadom zwierzyny na afrykańskich równinach i żyjącym w jego ogródku skorkom.